25.06.2013

Urlopowo

Poszłam na urlop i przepadłam. 
Naiwnie myślałam, że siedząc w domu będę miała więcej czasu. Jest zupełnie na odwrót. 


Najpierw mieliśmy intensywny weekend. W ruch poszły zaproszenia, czyli nie obyło się bez jedzenia i alkoholu. Tu wino, tam drink. Sobotnie i niedzielne popołudnie oraz wieczór minęły nam bardzo sympatycznie w miłym towarzystwie. Efektem były ciężkie pobudki następnego dnia rano. Tak więc w poniedziałek odsypiałam - aż do 10.00! 
Wieczorem zaczęły się problemy z żołądkiem, świdrowało, nie mogłam zasnąć. Cały wtorek pobolewał mnie brzuch, szczególnie przy ucisku, a na wieczór temperatura zaczęła rosnąć. Pomyślałam - Pięknie! Jutro wyjazd do Gdańsk, bilety na koncert czekają, atu takie coś! W nocy się męczyłam, prawie nie spałam, bo temperatura urosła do 38*. Wstałam przed czasem, a o 7.15 ruszyliśmy w drogę. Skorzystaliśmy z Polskiego Busa, bo jednak za taką cenę autem byśmy tam nie dotarli, i muszę przyznać, że na pewno jeszcze się wybierzemy gdzieś z nimi. 
Na miejscu byliśmy około 13tej. Na dworcu wsiedliśmy do SKM i wyruszyliśmy do Sopotu. Tam rybka na plaży w ramach obiadu. Później spacer boso po plaży, a piasek był naprawdę ciepły. Wypiliśmy owocowego drinka po parasolem i przeszliśmy się deptakiem. O tej porze roku jest jest znośnie w Sopocie. Ludzi mniej, w sezonie pod tym względem jest masakra. 


Wieczorem wróciliśmy do Gdańska i na godzinę 20.00 byliśmy już na trybunach PGE Arena Gdańsk.  Dokładnie o tej godzinie spełniło się moje marzenie. Marzenie, które zaliczało się do tych - nie do spełnienia  Koncert Bon Jovi zaczął się punktualnie. Byłam pod takim wrażeniem, że aż mi się chciało płakać, a gęsia skórka to nie schodziła przez kilkanaście dobrych minut. Nawet ból brzucha nie był wtedy tak ważny, choć cały dzień trochę doskwierał. 








Autobus powrotny mieliśmy o 23.15, także ze stadionu na dworzec musieliśmy się streszczać. Były emocje i nerwy, bo nic nie jechało jak na złość, ale dotarliśmy pięć minut przed czasem. W drodze powrotnej trochę spaliśmy, więc zleciało szybciutko. Około 5 rano leżeliśmy już w łóżku i tym sposobem nasza 24-godzinna przygoda dobiegła końca.

Na czwartkowy wieczór mieliśmy zaproszonych gości z którymi próbowaliśmy spotkać się już od kilku miesięcy i w końcu się udało. Posiedzieliśmy, pogadaliśmy i przy okazji wręczyliśmy zaproszenie, bo już chyba nie będzie okazji na rewizytę przed ślubem. 
W piątek wzięłam się za pieczenie chałki i zaczęłam przygotowania do wyjazdu nad jezioro. Po południu wyruszyliśmy w drogę. Było słońce, był codzienny grill, był relaks, basen, jezioro, było po prostu wakacyjnie!


3 komentarze:

  1. To się u ciebie muzycznie fajnie działo :) szkoda ze brzuch się tak buntował

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ważne, że nie było na tyle źle, żebym musiała odwołać wyjazd. Chyba bym się popłakała, gdyby bilety mi przepadły.

      Usuń
  2. Polski bus jest fajny, można tanio i komfortowo podróżować :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy zostawiony komentarz :)